W ramach wszędobylskiej mody na psychologię często słyszę przekaz, że dobrze jest mówić o emocjach, lub też, że koniecznie trzeba rozmawiać z dzieckiem o uczuciach. Z samym przekazem się zgadzam, natomiast wydaje mi się, że nie jest on tak prosty do zrealizowania jakby się mogło wydawać. Niby wiem „że” mam z dzieckiem o tych uczuciach rozmawiać, ale bardzo długo nie wiedziałam „jak” mam to niby zrobić. Klasyczne piękno teorii przy nijakiej praktyce.
O co zatem chodzi w rozmawianiu z dzieckiem o uczuciach? Po co w ogóle miałabym to robić?
Pomyślmy przez chwilę jak myślimy? Możemy myśleć trochę obrazami – to znaczy, że jak myślę, że idę po południu do teściowej na grilla, to „widzę” w głowie coś w rodzaju obrazu z tym ogrodem, stołem postaciami, mogę widzieć jakiś ruch, możliwe, że mogę się przyjrzeć szczegółom. Możemy myśleć też słowami. Mogę myśleć językiem, w którym rozmawiam i są takie rzeczy, które łatwiej mi słowem określić jak np. „wkurzenie” czy „załamka” niż wyobrażać sobie obrazy. No i dzieci też ludzie, mają tak samo.
Moim zdaniem w rozmawianiu z dzieckiem o uczuciach początkowo chodzi o pokazanie związku pomiędzy słowem, a stanem. Bardzo chciałeś zjeść loda? Wkurzasz się, że nie można już tego piątego loda, co? Dzięki nazwie „złość”, „wkurzenie”, czy jakiego tam słowa macie ochotę użyć dziecko rozwija swoje zdolności myślowe i zamiast rozpoznawać sytuację jako „niefajną, złą beznadziejną” może wyodrębnić, co konkretnie takie przykre i niefajnie jest. A „to nieprzyjemne” to uczucie frustracji właśnie.
Mały tupie nogami, że chce gazetkę? Mówi, że jak mu nie kupisz jajka z czekolady to Cię nie zaprosi na swoje urodziny? A jak ty się czujesz, jak widzisz lody, a akurat jesteś na diecie? Albo bardzo, bardzo, bardzo fajne buty w promocji, gdy właśnie chciałeś spróbować minimalizmu? Jakbyś się czuł, gdyby ktoś ci powiedział, nie kupię ci lodów, bo masz schudnąć, albo nie możesz sobie kupić butów, bo teraz ćwiczysz minimalizm? Pewnie fajowo….
To jesteś druga funkcja mówienia o uczuciach – dają poczucie bycia zrozumianym, co się przekłada na poczucie bliskości, niezależnie od sytuacji zewnętrznej. Weźmy te lody. Gdy budka z lodami jest przed waszym wzrokiem. W dodatku bardzo ładna, elegancka, ze stolikami z parasolkami i dodatkowo ozdobiona automatycznie puszczanymi, mydlanymi banieczkami. I chcecie te lody (znaczy jesteście pod wpływem impulsu), to który przekaz bardziej do Was trafia:
1.„lody są niezdrowe, dziś już były trzy porcje”
Czy raczej:
2. „chce ci się lody zjeść, co nie?”
Często okazuje się, że nie trzeba zawsze mówić ludziom co mają robić. Często sama zasada już jest znana, np. „jedzenie lodów na diecie, to kiepski pomysł – osłabia dietę”, albo „mama pozwala mi jeść tylko jednego loda dziennie”, albo „mogę małego”, albo „bajka jest w soboty”. To, co jest ważne w sytuacji gdy jesteśmy pod wpływem impulsu to poczucie, że ktoś bliski rozumie co się z nami dzieje. Dzieci też ludzie, mają tak samo.
Gdy spróbowałam pierwszy raz nazwać uczucie dziecka, zamiast tłumaczyć mu jak ma żyć efekt przerósł moje oczekiwania. Przetestowałam skuteczność później na mężu, teściowej i było tak samo – działa niezależnie od wieku. Myślę, że warto spróbować 😊