Nim sześciolatki zabrały swoje zbyt ciężkie tornistry i chwiejnie przekroczyły próg nowej szkoły, psycholog z pedagogiem pochylili się nad każdym z nich i sporządzili opinię o gotowości szkolnej. Siedmiolatki mają być gotowe do szkoły z definicji, a mamy… A mamy to już w ogóle…
A co, jeżeli mamy nie przejawiają gotowości rodzicielskiej do rozpoczęcia klasy pierwszej? Poniżej mój subiektywny spis cech, które powinna przejawiać mama, żeby móc spełniać szkolne wymagania:
- Mocno rozwinięte zdolności komunikacji z gronem pedagogicznym (również, jeżeli sama jest członkiem owego grona).
- Radzenie sobie z lękiem społecznym, gdy będzie się chciało odezwać na zebraniu i poprosić o inny kierunek wycieczki szkolnej niż restauracje McDonalds.
- Sprawność fizyczna pozwalająca na przenoszenie 5 kilogramowego plecaka.
- Dyspozycyjność: odbieranie ze szkoły, pomaganie w lekcjach, wożenie na zajęcia dodatkowe, chodzenie na zebrania z rodzicami.
- Obniżone zdolności słuchowe i obniżony próg bólu głowy w odpowiedzi na bodźce dźwiękowe.
- Zdolności do zapamiętywania nowych elementów, gdy będzie musiała dowiedzieć się czym jest krepina oraz że pastele nie są jedynie kolorami, ale specjalnym rodzajem kredek.
- Poziom mistrzowski w ocieraniu łez ukradkiem i w opanowywaniu wzruszenia.
- A tak bardziej serio, czas na przećwiczenie radzenia sobie z własnym lękiem separacyjnym
Na angielskich Internetach znalazłam nawet utwór opisujący trudy matczynego rozstawania się, z coraz większym już brzdącem. Nie będę go tłumaczyć, żeby nie popsuć kompozycji, ale jeżeli, ktoś z Was ma na to pomysł, to zapraszam!