
Co jakiś czas mam okazję rozmawiać z rodzicami małych dzieci: wczesnoszkolnych i przedszkolnych. Różne przyczyny ich sprowadzają: zwiększone obawy, nagła zmiana w zachowaniu, a niekiedy coś co określane bywa „on/ona mnie nie słucha”. Zwykle ciekawi mnie w takich sytuacjach, co rodzice mają na myśli mówiąc o nieposłuszeństwie. Każda rodzina jest inna, więc zwykle dość długo rozmawiamy zanim, nabieram przekonania, że mam jako takie wyobrażenie, na temat relacji między ludźmi, których słucham. Często pytam o to, czy stosują oni, lub czy próbowali stosować tgz. „tablicę motywującą” czyli metodę żetonową polegającą na nagradzaniu tego, czego chcemy dziecka nauczyć. Jeżeli okazuje się, że nie to opisuję po krótce jak ma wyglądać taka tablica i zachęcam do wypróbowania jej przez jakiś okres czasu, po to by zarówno rodzice jak i dzieci mogli przetestować na własnej skórze jej działanie. Ustalamy wspólnie możliwą listę nagród, określamy ilość punktów jakie dziecko ma zebrać, spisujemy co konkretnie będziemy nagradzać, przekazujemy dziecku, czego dzięki punktom chcemy je nauczyć itd.
Wtedy pojawia się dyżurne pytanie:
„Czy można zabierać punkty?”
Skąd w nas taka potrzeba karania naszych dzieci? Przecież wiemy, że najskuteczniejszą na dzień dzisiejszy metodą uczenia czegokolwiek drugiego człowieka jest nagradzanie podejmowanych przez niego wysiłków w pożądanym przez nas kierunku. Może kiedyś wpadniemy na lepszy sposób, ale w chwili, gdy to piszę mamy właśnie taki.
O co chodzi rodzicom, którzy często nie spróbowali jeszcze usystematyzować nagród, a już myślą o tym, by karać?
Chwilę się nad tym zastanawiałam i świta mi w głowie pewien pomysł. Odpowiedzią może być uczucie, które często próbuje zostać kapitanem okrętu ludzkiego umysłu. Myślę tu o lęku.
„Jeżeli będę go tylko nagradzał, to stanie się rozpieszczony i wyrośnie na złego człowieka”, „Jeżeli nie ukarzę go, gdy napyskował, zrobi to znowu, ale bardziej”; „Co będzie następne? Będzie brał narkotyki i upijał się w rowie, a ja sobie z nim nie poradzę” Obecność takich wątpliwości nie jest niczym zaskakującym, ani nieprawidłowym. Troszczymy się o nasze dzieci, więc obawy mają prawo się pojawić. Jeżeli jednak pojawiają się w postaci galopującego zamartwiania się o przyszłość (jeżeli nie nauczę jej ścielić łóżka, to zostanie bałaganiarą, a to później sprawi, że w jej związku będą konflikty i się rozwiedzie), lub też sztywnego kursu w postaci dawnych, nieefektywnych zachowań (Co on zrobił?! Jeżeli nie zabiorę mu punktów to nigdy się nie nauczy!!!) to może być znak, że lęk próbuje przejąć stery nad naszym statkiem.
„Cóż mam więc robić, jeżeli nie mogę zabierać punktów? Co mi zostanie? Stracę kontrolę.” W obliczu lęku, nagle przestają mieć znaczenie argumenty, że podobno nagrody uczą sprawniej. Nie trafia wówczas do nas przykład tego, jak my się czujemy, gdy sami dostajemy karę od życia, czy choćby od szefa. Czy zawsze mamy ochotę przemyśleć swoje zachowanie? Czy raczej przeżywamy złość na otoczenie i tego, kto naszym zdaniem tak okropnie nas potraktował?
Odpowiadając na pytanie stawiane tak często w gabinecie, a dziś w tytule: „Czy można zabierać punkty?” Można, ale nie ma to większej wartości. Szansa na to, że nasze dziecko pozbawione punktu przemyśli swoje zachowanie i mocno postanowi się poprawić, są naprawdę nikłe. Chyba, że zabranie punktu ma służyć rozładowaniu naszych uczuć – wówczas faktycznie ma szanse pomóc, jednakże dziecku nie przyniesie to żadnej korzyści. Gdy wprowadzamy system nagród, spróbujmy najpierw nagród. Nie kar. Pozwólmy naszym dzieciom zdobywać punkty szybciej lub wolniej. Samo odroczenie nagrody jest często zupełnie wystarczającą karą .